niedziela, 31 stycznia 2016

Śmiech, to zdrowie



Wczoraj niemalże ,,gdakałam”, bo śmiać się już nie miałam siły, na widok leżących zajączków HANI które przygotowała do zabawy carvingowej u DANUSI. Łzy zalewały mi oczy, bolała przepona, bo z uwagi na późną porę nie mogłam głośno się śmiać. Gdybym tym głośnym ,,gdakaniem” obudziła domowników, to nie wiem, czy nie uznaliby mnie za niespełną rozumu... No, bo patrząc z boku na takie ,,rżenie” do monitora, to wygląda na to, że z ,,psyche” coś nie tak...

Do łez uśmiałam się też wcześniej z bałwanka ANI no bo, akurat te dwie prace mnie najbardziej rozbawiły. Bo pozostałe uczestniczki zabawy wykonały je niemalże profesjonalnie, także śmiać się nie ma z czego. Można jedynie pozazdrościć i pochwalić. No, ale nie każdy musi mieć zdolności kulinarne, a poza tym, żeby zrobić naprawdę coś ładnego, trzeba mieć wenę i  czas. Ja akurat tego czasu nie miałam, bo zostało mi zaledwie parę godzin do zamknięcia zabawy.

Wczoraj zrobiłam fajnego kogutka z jabłek, ale rozpadł się zanim go sfotografowałam. No więc dzisiaj na biegu zrobiłam dwie prace. Zjadliwe być nie muszą. Najważniejsze, że zrobiłam, a co się z nimi stanie po sesji fotograficznej, to już mnie nie obchodzi. Mój pies był bardzo zainteresowany co robię, bo myślał, że przygotowuję mu jedzonko. Co zrobiłam? Sama nie wiem? Pierwsza praca przypomina misia Uszatka, a druga... Miała to być myszka Miki, ale galaretka topniała błyskawicznie...

A teraz Wy pośmiejcie się trochę z moich tworów;) No przecież śmiech, to zdrowie...





Mój piesek okazywał zainteresowanie, ale jak widać na poniżej załączonym zdjęciu, znudziło mu się oczekiwanie na to, że może dostanie jakiś kąsek i zasnął na ulubionej zabawce... No, ale przecież nie mogłabym narazić swojego pupila na niestrawność;)


 

środa, 27 stycznia 2016

,,Nici" z obcojęzycznej ,,paplaniny"...



Zaraziłam się kolejną techniką tworzenia. A wszystko przez naszą blogową koleżankę, czyli DANUSIĘ;) Bo gdyby nie zaczęła robić bransoletek, to na pewno nie przyszłoby mi do głowy, żeby zająć się tym? Nie znaczy to, że ,,papuguję”, bo gdyby nie imieninowy prezent od niej, z zawartością pięknie uplecionej bransoletki i woreczków z koralikami, to nie ujrzelibyście na moim blogu ani jednej fotki z biżuterią... Bo wydawało mi się to ,,czarną magią”? Nawet ta cholerna makrama?

No, ale nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła ,,słuptać”. Mam na myśli makramę. Trudno mi nawet zliczyć ile razy zaczynałam, ile razy myliłam się, i ile razy rozplątywałam te supły, bo każdy rządek wychodził mi inaczej? Te pomyłki są nawet widoczne na zdjęciach, które dzisiaj pokażę. Ale teraz już wiem, jakie błędy popełniałam. I teraz plotąc sznureczek, mogę sobie nawet gadać przez telefon;)

No i ta ,,kusicielka” namówiła mnie na zakup koralików, sznureczków etc. W promocyjnej cenie rzecz jasna... Jak ujrzałam ten promocyjny towar, to pakowałam do koszyka wszystko, co popadło. Ale zanim przejrzałam inne ozdóbki, to towar znikał z mojego koszyka? Tak się uwijałam z tymi zakupami, że teraz mam sznurki grubości sznurowadeł do butów... No, ale coś z tego uplotę...

Bransoletka od Danusi nie dawała mi spokoju. Oglądałam ją codziennie przez całe dziesięć dni?! I za nic nie mogłam pojąć, jak ona ją zrobiła?! To po prostu spędzało mi sen z powiek. A ile tutoriali naoglądałam się? Myślałam, że pęknie mi głowa od tych różnych obcych języków... I niczego nie nauczyłam się, bo na początku filmików pokazy odbywały się w normalnym tempie. A potem w przyśpieszonym. To był dopiero koszmar?! Dobrze, że nie słyszeliście mojej biegłej znajomości ,,łaciny” w tych momentach...

Postanowiłam już nie oglądać tych filmików, bo miałam dosyć półgodzinnej ,,paplaniny” jakichś cudzoziemek, rozkładania koralików, nożyczek, żyłek etc. Położyłam przed sobą bransoletkę od Danusi i gapiłam się na nią, jak ,,sroka w gnat”. Podważałam pensetą koraliki, żeby dojrzeć, w które dziurki nawlekała nitki. No i po tylu dniach udało się! Może nie identycznie, ale jeszcze dojdę do tego... No i w taki sposób ,,zakoralikowałam” się. I kombinuję sama, jak koń pod górę, ale coś mi tam już wychodzi. Uprzedzam, że fotek będzie sporo, bo nie każdą bransoletkę udało mi się sfotografować w odpowiednim położeniu. 

koraliki kremowe przeplatane brązowymi

koraliki ponmarańczowe, przekładki złote

koralki niebieskie, srebrne przekładki zawieszka serduszko

koraliki fiolet, bransoletka na gumce




koraliki nawlekane dwoma igłami


makrama koraliki zielone ręcznie robiona



czarny sznurek pomarańczowe perełki


A na zakończenie, co prawda z opóźnieniem, ale lepiej późno, niż wcale - chciałam bardzo podziękować dwom Danusiom – ,,detekywom”, które sprawiły mi ogromną niespodziankę w dniu imienin. Nie wiem, skąd wiedziały kiedy je obchodzę i czy się zmówiły, bo prezenciki przyszły do mnie tego samego dnia? Bardzo dziękuję Wam dziewczynki;) Jesteście kochane;) Od DANUSI, która znana jest z pięknych hafcików dostałam kartkę z czarną różyczką i kominiarczyka, który podobno przynosi wszystkim szczęście;) Mogłam wreszcie na żywo podziwiać jej misterną pracę;) Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję Danusiu;)



Zaś od DANUSI, czyli tej ,,kusicielki” dostałam śliczną karteczkę, bransoletkę i mnóstwo ,,przydasi”;) No i teraz zdecydowanie zmieniam zdanie, bo to nie przez nią, ale dzięki niej poczyniłam pierwsze kroki w tej technice;) Jestem jej bardzo wdzięczna za eksternistyczne szkolenia i ,,pomoce naukowe";) Bardzo Ci dziękuję Danusiu za wszystko;)












wtorek, 19 stycznia 2016

Ach, te moje ,,nieuczesane" myśli...



Organizatorka zabaw wszelakich, czyli DANUSIA wymyślając do styczniowej zabawy biały kolor, chyba wyczuła, że zima jednak do nas przyjdzie.  A ja myślałam, że o nas zapomni... Brrr... Nie lubię zimy. W dzieciństwie ją uwielbiałam. Każda, największa  śnieżna zaspa musiała być przeze mnie ,,zaliczona”. Wracałam do domu cała biała, a przy okazji mokra. Moje kozaczki nigdy nie były suche, bo najczęściej  były nabite śniegiem. Dzisiaj na myśl o moich zimowych wyczynach dostaję ,,gęsiej skórki”...

Miało być na temat zabawy, a ja zaraz przeniosę się myślami w okres dzieciństwa i opiszę swój ostatni w życiu zjazd z górki na sankach. Był na stojąco. Czyli stałam na sankach, a po zjeździe z dosyć wysokiej górki nie mogłam trafić do domu, bo tak wirowało mi w głowie, jakbym zeszła z karuzeli. W gruncie rzeczy, to ja nie zjechałam na tych sankach, tylko one na mnie. A ile fikołków było, to już nie jestem w stanie zliczyć. No i co tu się dziwić, że czasami plotę bzdury...

Tym razem też plotłam, ale koszyczek z papierowej wikliny. A nawet dwa. Tyle, że drugi zrobiłam z papierowych kółeczek. I właśnie ten Wam dzisiaj pokażę, bo zrobiłam go z myślą o zabawie Danusi. W dalszym ciągu nie wychodzi mi to plecenie, dlatego zrobiłam z kółeczek. No trzeba sobie jakoś życie ułatwiać, prawda? Wszelkie niedoskonałości oczywiście zatuszowałam fiołkami z zimnej porcelany. Koszyczek jest niski, bo bałam się, że jak zacznę ,,dobudowę  drugiego piętra”, to budowla runie. Albo będzie krzywa, jak wieża w Pizie. No... Dobrze, że zapanowałam nad klawiaturą, bo mogłam  przejęzyczyć się i przeinaczyć  nazwę toksańskiego miasteczka...

Lubię biały kolor. I to bardzo. A zwłaszcza w połączeniu z czernią. Ale czerń musi oczywiście przeważać. Dlatego zrobiłam biały koszyczek. A, że dodatki były dozwolone, to ozdobiłam do kwiatuszkami. Drugi koszyczek, czyli ten pleciony pokażę innym razem, bo teraz bawię się koralikami. Myślę, że Stefan, czyli ,,żabon" Danusi przełknie te poskręcane papierzyska. No chyba, że średnica koszyczka będzie za duża... Tak, czy inaczej zawsze jakoś ,,wchłonie” ten koszyk. A teraz pokażę Wam zdjęcia koszyczka z różnych stron. Oczywiście można wykorzystać go do różnych rzeczy. Dla przykładu włożyłam w niego jajka, a raczej pisanki. 

I na tym kończę, bo czym dłużej piszę, tym więcej głupot przychodzi mi do głowy. Gdybym tak miała czas na pisanie i usiadła przed komputerem rano, to do wieczora chyba napisałabym całą książkę. Opisałabym chyba wszystkie okresy swojego życia. A kobiety podobno mają w życiu tylko trzy okresy? W pierwszym: działają na nerwy ojcu, w drugim: mężowi: a w trzecim: zięciowi;) E, to ja na chwilę obecną mogłabym opisać tylko dwa;) Ach, te moje ,,nieuczesane” myśli...  Zamiast czytać te moje bzdety, lepiej pooglądajcie sobie zdjęcia mojego koszyka oraz zdjęcia drzew w śnieżnej szacie;)






Tak wyglądają jodły rosnące obok mojego domu. Zimy nie lubię, ale takie widoki bardzo mi się podobają;)