Zupełnie zapomniałabym, że okres komunii powoli zbliża się
ku końcowi, a ja nie pokazałam kartki, którą zrobiłam kilka dni temu. Jest
skromna, prosta, bo wydaje mi się, że ,,przepych” nie byłby wskazany. Zastanawiałam
się nad kolorystyką... I też doszłam do wniosku, że w pastelowych kolorach
będzie najbardziej odpowiednia. Jednym słowem, postawiłam na skromność i
prostotę wykonania. Mam nadzieję, że dziewczynka, która ją dostanie będzie
zadowolona... Może nie od razu, ale po kilkudziesięciu latach na pewno...
Pamiętam dzień swojej komunii. Nie przeżywałam go aż tak
bardzo, bo nawet nie rozumiałam jego sensu? Jedyne, czego nie mogłam się
doczekać, to założenia białej sukieneczki. Co prawda, to nie byłam zbytnio
szczęśliwa z niej... Pomimo, że była bardzo ładna. Ale krótka, przed kolana... A
mnie marzyła się długa do samej ziemi. Taka, jakie miały moje koleżanki... No,
ale moja była naprawdę niepowtarzalna, a dodatek do niej stanowiła biała
pelerynka z puszkiem. Ale wówczas, to nie ja decydowałam o wyborze sukienki, bo
wybrałabym taką, którą przy okazji pozamiatałabym przykościelny plac;) Pokażę
Wam oczywiście nieco ,,sfatygowaną” fotkę, bo wiadomo, że jak dzieci były małe,
to czymś trzeba było je zająć;)
Nie miałam też loków, jak moje koleżanki, tylko włosy
związane wysoko w ,,koński ogon”. Nie miałam normalnego wianuszka, który osiadłby
mi na uszach, tylko malutki, przypięty spinkami na czubku głowy. Do tego
białe buciki i podkolanówki. No, bez rajstop do komunii dzieciaka puścili? Nie
mogli jakichś kupić, czy co? Acha, miałam jeszcze torebeczkę z tej samej,
delikatnej koronki, co sukienka. A w zasadzie, to miałam na sobie dwie
sukienki. Góra tej jednej była uszyta z białego atłasu, bez rękawów, a dół
miała obszyty przeźroczystymi falbankami. A na niej była druga, koronkowa kiecka z rękawkami i z takim ,,rozpierdasem”,
żeby były widoczne falbanki tej pierwszej. Gdybym miała córkę, to teraz też bym
ją chyba tak ubrała, bo dopiero dzisiaj widzę urok tego stroju. Ale wówczas nie
byłam zadowolona. A w ogóle, to wtedy wszystko było u mnie na ,,nie”...
Nie powiedziałam też wszystkiego księdzu podczas pierwszej
spowiedzi, bo bałam się, że opowie wszystko małżonce organisty, u której wciąż
przesiadywał;) A przecież jej córka
chodziła ze mną do jednej klasy?! I jak bym wyglądała, gdyby wydało się, że w
wieku siedmiu lat paliłam z ciotecznym bratem papierosa? A na dodatek
ukradzionego, bo ,,podprowadziliśmy” go naszemu pradziadkowi?! To byłyby dopiero
grzechy?! Nie no... Zresztą, nie byłam
taka głupia, żeby wszystko ,,wypaplać”... Zmyślałam, aby tylko coś powiedzieć,
no bo jakie grzechy może mieć małe dziecko... Ja teraz ich nie mam, a co dopiero w wieku ośmiu
lat...
No, to już się Wam wyspowiadałam, więcej grzechów nie pamiętam, a teraz pokażę obiecaną
fotkę;)
Po minie już widać, że ,,grzesznica" niezadowolona, prawda?