środa, 30 września 2015

„Na wariata” solenizantowi



W tak szybkim tempie, to jeszcze żadnej pracy nie robiłam. No bo przecież dzisiaj ostatni dzień września i ostatni dzień na dodanie pracy do zabawy CYKLICZNE KOLORKI U DANUSI ? Jak to dobrze, że wcześniej zrobiłam sobie zapas kwiatuszków i listków z zimnej porcelany...  Miałam tę pracę wykonać wczoraj, ale zawsze jak coś zaplanuję, to mi nie wychodzi...

A tak szczerze mówiąc, to nie wiedziałam co mam zrobić, bo koloru oliwkowego nie lubię. A jeszcze bardziej znienawidziłam go po moim ostatnim ,,przemarszu wojsk”;) No, ale pracę chciałam zrobić... I zrobiłam. Rameczkę miałam gotową, więc tylko wkleiłam kartonik koloru oliwkowego, na to listki i różyczki z zimnej porcelany. W momencie robienia fotek, pewnie jeszcze nie zdążyły dobrze przykleić się do tekturki, ale najważniejsze, że praca wykonana.

Myślę, że Stefan ucieszy się z mojego bukietu, który mu ofiaruję... I to na pożarcie?! Trochę to haniebny czyn z jego strony, ale w najgorszym wypadku zakończy się to dla niego niestrawnością. Ja przeżyłam, to on tym bardziej;) Także jestem szczęśliwa, że jeszcze zdążyłam z tą oliwkową pracą, zanim zegar wybije północ. Sama z siebie jestem dumna. I fajnie trafiłam z tym bukiecikiem, bo po jutrze Stefan obchodzi imieniny? No, nie... Lepiej ułożyć się wszystko nie mogło? Nie dość, że praca ,,na wariata”, to jeszcze w sam raz dla solenizanta?




















P.S. No i ,,dałam ciała"... Nie po raz pierwszy zresztą, bo imieniny Stefana były 2 września...;) Ale, lepiej później, niż wcale;) No i czy w tym przypadku tytuł posta nie jest strzałem w setkę? Jak wariować, to na całego, prawda? ;););)

poniedziałek, 28 września 2015

Jak nie urok, to ,,przemarsz wojsk"



Jak ten czas szybko leci. Już ponad dwa tygodnie mnie tu nie było? No, niestety... Mój komputer odmówił posłuszeństwa. I internet też. Albo zbieg okoliczności, albo złośliwość rzeczy martwych. A najgorsze z tego wszystkiego jest to, że opuściła mnie też twórcza wena... Przecież w międzyczasie mogłam zrobić tyle różności, a ja zrobiłam tylko jedną karteczkę... 

Co prawda, tydzień temu moja wena wróciła, ale za to dopadł mnie wirus, który zaatakował mój układ pokarmowy. To jest dopiero koszmar?! Siedem godzin, na dodatek w porze nocnej spędzić na bieganiu, otwieraniu i zamykaniu drzwi od łazienki?! No przecież, to nienormalne, żeby taki maraton w środku nocy urządzać? A potem trzy dni ,, kwitłam” w łóżku, bo przecież po takiej gonitwie, to człowiek odwodniony i klapnięty, jak koń po westernie?

No dobrze. Koniec biadolenia, bo jak widać wszystko wraca do równowagi. Na czele ze mną, także jeszcze znudzicie się moją lekturą. Acha, zapomniałabym napisać, że próbowałam zrobić bransoletkę. To do koleżanek, które zachęcały mnie do jej zrobienia. Jedna przesłała kursik, druga materiały, więc chciałam pokazać, że nie jestem taką gapą, na jaką wyglądam? A jednak jak wyglądam, taka jestem... I za cholerę nie wychodzi mi plecenie sznureczków?! A niby to taka łatwizna... Nie pamiętam jak nazywa się ta sztuka, ale chyba makramowa shambella, o ile nie pomyliłam tych niezrozumiałych dla mnie określeń?

Dziewczątka, nie będę Was wymieniała z imienia i nazwiska, ale chciałam napisać, że jesteście kochane, bardzo opiekuńcze, dbające głównie o rozwój moich manualnych zdolności, ale jest takie powiedzenie cyt. ,,daj chłopu zegarek, kłonicą go będzie nakręcał”. Tak samo było ze mną. Próbowałam otworzyć pudełeczka ze ślicznymi koraliczkami. Najpierw jedno. Nie udało się. Potem drugie. Pół godziny kombinowałam, z której strony się go otwiera, zanim dojrzałam, że zaklejone jest przeźroczystą taśmą? W środku same piękności, ale po jasną cholerę tyle tych metalowych szpikulców?! Żebym ukłuła się w palec, czy jak? A może to zawieszki do kolczyków? No nie wiem...

Ale o próbie ,,shambellowatej makramy” i cudeńkach, może innym razem, dobrze? Bo wreszcie nie pokażę Wam tej karteczki... Nie zgłaszam jej na żadne wyzwanie, bo nie mam w nich szczęścia, a poza tym niektóre są według mnie beznadziejne. Mam na myśli tematykę rzecz jasna, ale to temat rzeka. Teraz muszę szybko pisać, bo nabawiłam się już nerwicy lękowej, że zacznę, a tu ,,dupos blados”. Tekstu nie ma, monitor zgasł i już. Tak miałam właśnie niedawno, dlatego już na wszelki wypadek ..dmucham na zimne”. Bo u mnie wszystko ostatnio, jak w tytule tego posta. Jak nie urok, to ,,przemarsz wojsk”. A jeszcze czeka mnie oliwkowa praca do zabawy u Danusi. I mam na wykonanie jej tylko dwa dni?!
Ufff...




 














poniedziałek, 14 września 2015

Zamaskowany ,,strachobździl"



Dzisiaj zacznę od tyłu. Mam oczywiście na myśli wrześniową zabawę u DANUSI. No bo, przyzwyczaiłam się do tworzenia czegoś tam w wyznaczonym kolorze, ale że oliwkowy nie należy do moich ulubionych, więc zaczęłam zabawę od strony kulinarnych umiejętności. Dlatego na wstępie napisałam, że zacznę od tyłu;) A potem pomyślę nad jakimś innym niezjadliwym dziełem.

Oczywiście po zrobieniu kulinarnego ,,dzieła” pokazałam je swojej Mamie. Chciałam wiedzieć  czy zgadnie, co to jest? Odpowiedź brzmiała cyt.:,, Jakaś pokraczna baba”... No, że pokraczna, to sama wiem, ale miałam nadzieję, że źle usłyszałam... Bo przecież to zmiana tylko jednej literki w słowie ,,baba”? No, niestety... Nie widziała na talerzu żaby... Może dlatego, że pokazałam jej wersję żaby w kasku? A więc, mam teraz poważne wątpliwości, czy ktokolwiek stwierdzi, że jest to żaba? A, zresztą co kto widzi  w tym stworze, to niech tak zostanie. Gdyby ktoś chciał przyozdobić półmisek z jakąś potrawą, przygotowaną np. na okoliczność przyjazdu teściowej, czy też innych niemile widzianych gości, to piszcie do mnie. Zawsze jestem do usług;) Moje ,,pokraki” bardzo skutecznie psują nastrój, a przy okazji odbierają apetyt;)
  
Najpierw pokażę Wam wersję w kasku, a następnie bez. No, bo tyle się nasłuchałam, naoglądałam i naczytałam o tych uchodźcach i ich okrutnych czynach, że na wszelki wypadek dorobiłam żabce kask... I rolki, żeby mogła uciec przed jakimś napastliwym typem.  Chociaż te rolki, bardziej przypominają czołgowe gąsiennice... Ale, moja żabka okazała się jeszcze bardziej bojąca, aniżeli ja i ze strachu... postanowiła bardziej się zamaskować;) I nie pomógł zielony liść pietruszki, żeby zakryć ten swój ,,strach", czyli brokułowy przecier ,, BoboVita”... Myślę, że moja pokraka może wystraszyć Stefanię, czyli uroczą żabkę Danusi. Na myśl o przełknięciu zamaskowanego ,,strachobździla” ciarki przechodzą mi po plecach... Ale jak się bawić, to na całego, prawda? 















































Banerek do zabawy DANUSI

























A na zakończenie podaję wynik mojej zabawy ,,Zgaduj – zgaduli”.  Nagrodę otrzyma AGNIESZKA WARDZIŃSKA. Gratuluję Agnieszko;) Twój strzał był zdecydowany i jak najbardziej trafny;) Bardzo proszę Cię o podanie adresu na moją prywatną skrzynkę, w celu wysyłania nagrody;)
 

piątek, 11 września 2015

Koń zdechłby ze śmiechu...



Obiecałam sobie wczoraj, że dzisiaj rano ,,nagryzmolę” jakiegoś posta, bo zbyt długie przerwy są podobno nie wskazane;) Ale zawsze ktoś lub coś mi te moje plany wywróci do góry ,,kołami”? Tak się zastanawiam, czy ja kiedykolwiek będę mogła spokojnie usiąść i coś konkretnego zrobić? W kółko tylko słyszę ,,Gosia” i ,,Gosia”... Najlepszym rozwiązaniem byłaby zmiana imienia;) Nie wspomnę już o zbyt często dzwoniącym telefonie.... I to akurat wtedy, kiedy mam ,, łapy” upaprane w farbie czy jakimś tam kleju?! Ech, szkoda słów...

No i efekt tego taki, że najczęściej muszę pisać nocą, bo mam przynajmniej święty spokój. I mogę pokazać Wam duży kielich, który robiłam aż sześć dni?! To przecież Bóg podobno tyle samo dni stwarzał świat? No koń chyba zdechłby ze śmiechu, żeby tyle czasu,,pieprzyć” się z jednym kielichem? No, ale jak się niemalże co chwila słyszy się tylko swoje imię, to taki kielich można i dwa miesiące robić? Brrr... Najważniejsze, że zrobiłam.

,,Zabandażowałam” go, bo gdzieś mi się tam o uszy ,,obiła” ta technika zdobienia. Chyba u naszej ANI... Ale nie wiedziałam dokładnie co i jak, tylko owinęłam kielich i pomalowałam. Nawet nie wiem czym, bo jeden słoiczek mam nieoznaczony, ale chyba była tam biała, acrylowa farba zmieszana z wikolem... Jeździło ,,toto” po tym kielichu, jak po łysej kobyle, rozciągało się wzdłuż i wszerz, w międzyczasie do moich uszu dobiegało wołanie ,, Gosia”, ale jakoś udało mi się ponaciągać tę gazę na swoje miejsce.  No i sobie to zaschło;)

W efekcie było brzydkie. Po ,,upiększeniu” jeszcze gorsze, bo przyszło mi do głowy, żeby wykończenia zrobić ze sznurka. No, ale przecież nie byłabym sobą, gdybym  czegoś nie ,,sknociła”? Na szczęście udało mi się oderwać sznurek, bo kielich wyglądał zbyt topornie. Ale wraz z nim odrywała się gaza? Miałam już chęć zerwać wszystko. Jednak okazało się, że dobrze się złożyło, bo zasłonięta wcześniej góra kielicha jakoś mi się nie podobała... Miejsca po sznurku pokropkowałam i całość kilkakrotnie polakierowałam.

Narzekam na nadużywanie swojego imienia przez innych, ale jak widać na załączonej ,,instrukcji” tworzenia – sama też potrafię wywrócić wszystko do góry ,,kołami”.  I zdarza mi się to dosyć często;) No, ale dosyć już narzekania, bo ja jak się ,,rozhuśtam” z pisaniem, to nawet nie widzę, że za oknem już widno;)





  
















No i na zakończenie, obiecana przeze mnie mini - zabawa;) Taka zgaduj-zgadula;) Przyznam szczerze, że byłam zachwycona Waszymi komentarzami;) To co bawimy się? Kto pierwszy zgadnie w jakim miesiącu brałam ślub, otrzyma ode mnie nagrodę niespodziankę;) Nie wyznaczam terminu zakończenia zabawy, bo przecież wiadomo, że nagrodę otrzyma ta osoba, która zgadnie pierwsza;)