Marzenie o balecie zakończyło się fiaskiem... |
Rysowałam od wczesnego dzieciństwa.
Od czasu, kiedy do mojej ręki trafiło cokolwiek, co zostawiało po sobie ślad:
ołówek, kredka (nawet ta do brwi czy też pomadka do ust). Na początku były to
malowidła „ścienne”. W dosłownym znaczeniu tego słowa. Bazgroły malowane nie wprawioną,
dziecięcą rączką. Były wszędzie tam, gdzie dało się malować.
Nawet na meblach. Do dzisiejszego dnia pozostała (co prawda do niczego niepotrzebna) biała, kuchenna szafeczka, w której na wewnętrznych drzwiczkach, jako trzylatka, kopiowym ołówkiem narysowałam dziewczynkę z balonikiem w ręku, stojącą na schodach, które kończyły się na samym dole drzwiczek... Nieważne, że miała nogi na końcach spódniczki, że jej kucyki sterczały w poprzek, jak u Pipi Langstrumpf, że zamiast oczu postawiłam dwie duże, niekształtne kropki, i że moi rodzice nie byli zbyt szczęśliwi z tego typu „ozdoby”? Dla mnie wówczas było to wielkie dzieło artystyczne!
Nawet na meblach. Do dzisiejszego dnia pozostała (co prawda do niczego niepotrzebna) biała, kuchenna szafeczka, w której na wewnętrznych drzwiczkach, jako trzylatka, kopiowym ołówkiem narysowałam dziewczynkę z balonikiem w ręku, stojącą na schodach, które kończyły się na samym dole drzwiczek... Nieważne, że miała nogi na końcach spódniczki, że jej kucyki sterczały w poprzek, jak u Pipi Langstrumpf, że zamiast oczu postawiłam dwie duże, niekształtne kropki, i że moi rodzice nie byli zbyt szczęśliwi z tego typu „ozdoby”? Dla mnie wówczas było to wielkie dzieło artystyczne!
Kiedy byłam nieco starsza w dalszym ciągu rysowałam i
malowałam. I to codziennie! Blok rysunkowy wystarczał mi na godzinę, a mnie ani
na chwilę nie opuszczała twórcza wena i wciąż miałam setki pomysłów?! Kiedy
zabrakło kartek w bloku, rysowałam na papierze śniadaniowym... Fakt, że
postacie były pokraczne, ale przecież liczyła się pasja. Z biegiem czasu moje
„dzieła” stawały się coraz bardziej „profesjonalne”. Moje rysunki i malowidła
zapełniały gabloty wystawowe prac dzieci począwszy od przedszkola, poprzez
szkołę podstawową, a nawet średnią, gdzie po jednej z wycieczek (na prośbę
nauczycielki) na trzech, ogromnych szybach okiennych namalowałam jesienny,
bieszczadzki krajobraz. Wówczas też
byłam dumna z siebie…
Nie poszłam do szkoły plastycznej, pomimo gorącej namowy
nauczycieli ze szkoły podstawowej. Nie poszłam też do szkoły muzycznej, gdzie
również mnie kierowano, bo oprócz zdolności plastycznych, byłam także
uzdolniona muzycznie. Nie wspomnę o nauce gry na wielu instrumentach, bo miałam
zbyt głupie pomysły... Marzenie o balecie też zakończyło się fiaskiem, bo
musiałabym po zajęciach w szkole podstawowej jeździć codziennie do Warszawy, co
byłoby dla mnie zbyt dużym obciążeniem... Może nie tyle dla mnie, co dla pracujących
wówczas rodziców i mojej nauki także . Chociaż, jak kiedyś pisałam, jedna z
nauczycielek po moim popisie przy tablicy ,,wybździła” z siebie, że nadaję się
tylko do baletu... Zapomniała dodać, że i do cyrku też;););)
Pierwszy, recytatorski popis dałam w przedszkolu, do którego
zaczęłam uczęszczać jako dwulatka (oczywiście po badaniu i za zgodą
psychologa). Zresztą edukację w podstawówce też rozpoczęłam rok wcześniej. Wyrecytowałam
wówczas wiersz ze „Świerszczyka” czy z czasopisma „Miś” pt.: „Beksa”. Wyrecytowałam
go dzięki podpowiedziom mojej Mamy siedzącej na widowni, bo zapominałam co
dalej?! Pewnie miał za dużo zwrotek, albo w mojej głowie kłębiło się zbyt wiele
myśli... Raczej to drugie bardziej do mnie pasuje. W wieku trzech lat tańczyłam
krakowiaka, koncentrując się głównie na szklanych koralach, które tłukły się
podczas każdego mojego podskoku wprawiając mnie w ogromne zakłopotanie… No bo
przecież były pożyczone?! Ale zanim tego ,,krakowiaka” zatańczyłam, stałam w
szeregu małych ,,recytatorów”. I jak myślicie? Co było ważniejsze? Wiersze recytowane
przez inne dzieci? Nie! Moje krakowskie ubranie! Nie zastanawiałam się
długo. Przesunęłam w bok recytatora i wydarłam się na cały głos ,,Mamo!
Przyniosłaś mi krakowskie ubranie?!” Oczywiście ,,publika rżała”, ale na mnie
nie zrobiło to specjalnego wrażenia...
Śpiewałam i tańczyłam też w szkole podstawowej, brałam
udział w licznych olimpiadach wokalno- muzyczno - tanecznych. Po tych
,,popisach” pozostały mi do dzisiaj dyplomy, które przywołują wspomnienia... Mój
pierwszy „debiut” na scenie miał miejsce w wieku siedmiu lat. Zaśpiewałam wówczas piosenkę
Haliny Kunickiej pt. „Orkiestry dęte”. To też było fascynujące przeżycie! Olbrzymia
widownia, prawdziwa orkiestra, prawdziwy mikrofon (w domu zastępowała mi go
skakanka lub kabel od prodiża), bo oprócz rysowania cały czas śpiewałam. Co
prawda najlepiej mi to wychodziło, kiedy byłam sama w domu. Wówczas „dawałam
koncerty na całego”… W wieku jedenastu lat brałam udział w olimpiadzie piosenki
dziecięcej i młodzieżowej. Zaśpiewałam piosenkę Anny German pt. ,,Być może”. I
być może zajęłabym pierwsze miejsce, gdyby nie opadająca wciąż szelka od kusej
spódniczki... No bez przerwy mi opadała i wciąż musiałam ją naprowadzać na
swoje miejsce? I do dzisiaj nie wiem, czy te liczne brawa były za barwę głosu (bo
trzeba było tam go dobrze wyciągać), czy
za wykonanie, czy też za radzenie sobie z tą cholerną szeleczką?!
Pomimo wymienionych zdolności (licznych udziałów w
olimpiadach wokalno – muzycznych czy też plastycznych – wybrałam inną profesję,
bo malowanie, taniec czy śpiew uważałam za hobby, które można wykonywać w
każdej wolnej chwili, w różnych okolicznościach… I to robię do dnia
dzisiejszego. Rysuję czy maluję wtedy, kiedy mam na to ochotę, kiedy dopada
mnie twórcza wena (a zdarza się nawet po północy), tańczę nawet w kuchni
podczas gotowania obiadu, a śpiewam też wtedy, kiedy wpadnie mi do ucha jakaś rytmiczna
melodia lub przypomni mi się jakaś dawno już zapomniana piosenka… Co prawda, chyba
bardziej przydatne okazały się zdolności plastyczne, bo podczas pracy
dziennikarskiej, poza pisaniem reportaży, felietonów etc. robiłam także satyryczne
ilustracje, które kiedyś opublikuję.
I to wszystko, począwszy od bazgrołów poprzez sukcesy na
etapie przedszkolno - szkolnym uważam za ogromną sztukę, którą wypracowałam
sama. Uważam to wszystko za ogromny sukces pomimo braku widowni, braku
rozgłosu, podziwu etc. Jest to moja
sztuka, moje dzieła i jestem bardzo szczęśliwa, że posiadam te jako takie
zdolności, bo bywa, że bardzo często przydają się w codziennym życiu, no i dają
mi ogromną satysfakcję. Bo oddając się mojej własnej sztuce, jaka ona by nie
była – przenoszę się w inny świat, wolny od rzeczywistości i przynoszący tak
wiele radości…Moja sztuka pozwala mi odnaleźć samą siebie, wyrazić swoje myśli
i uczucia, pozwala inaczej patrzeć na świat – oczami mojej wyobraźni… I nie
zważam na to, czy to się komuś podoba, czy nie. Najważniejsze jest to, że robię
to, co lubię;)
Pokażę Wam kilka rysunków z jednego szkolnego zeszytu.
Miałam wówczas siedem lat. Nie są piękne, ale dla mnie są bardzo cenne;)
A tak wyglądało moje pismo też z tego samego zeszytu. Kiedy zrobiłam
błąd, czy napisałam brzydko – zmieniałam zeszyt, przepisując i rysując od nowa.
Podobne pismo udało mi się wykształcić u starszego syna.
Ślęczałam nad jego pisaniem godzinami. Nie poszło to na marne. Jego zeszyty
zawsze były prowadzone bardzo starannie i pokazywane na wzór innym uczniom. Nie wiem
sama, dlaczego natchnęło mnie na te wspomnienia? I dlaczego dzielę się nimi z
Wami? No i teraz, zadając sobie te pytania, zaczęłam zastanawiać się, czy w ogóle opublikować
ten tekst? Przecież to są moje prywatne wspomnienia? Ale doszłam do wniosku, że
czasami warto dzielić się nimi, jakie by one nie były... No przecież to nie
Cirrculum Vitae, tylko pokaz dziecięcych umiejętności;)
To ja...Jako pięciolatka;) Koleżankę odcięłam, bo była ode mnie dużo wyższa;) |
Gosiu ale Cię wzięło na wspominki. Masz rękę do tego pisania , jeszcze jeden talent. Fajnie się czytało Twoje wspomnienia. Zdolniacha byłaś od urodzenia. Trochę Ci zazdroszczę tych zeszytów, że się zachowały tyle lat. Pismo prawie jak kaligrafia. A powiem Ci że ja jako dziecko co prawda po meblach nie pisałam ale za to uwielbiałam kolorowanki . Jak dostałam nowe to starczały na dwie trzy godziny. Zdolności plastycznych nie miałam i nie mam do dziś. Mam problem narysować dwie proste kreski :-)
OdpowiedzUsuńW sumie dochodzę do wniosku , że jednak powinnaś się zastanowić nad książką, miałaś bujne życie od kołyski i masz niesamowita pamięć.
a taką plisowaną spódniczkę na szelkach też miałam.
Buziaczki i miłego weekendu Ci życzę.
Przeczytałam z uwagą cały tekst i miałam wrażenie jakby był o mnie. Wzruszyło mnie podsumowanie. Latami pielęgnowane talenciki, pomimo iż nigdy nie dostały szansy żeby zabłysnąć pełnym światłem wciąż dają Ci chwile szczęścia. Chwile, w których możesz dotykać piękna i dać się ponieść wyobraźni. Jesteś bardzo mądrą osobą a ja czegoś się dziś nauczyłam od Ciebie, dziękuję. Nie wspomniałaś jeszcze o jednym talencie, pisarskim. Lekkość z jaką potrafisz snuć opowieść jest fantastyczna. Mocno ściskam.
OdpowiedzUsuńEwciu, to jest nas dwie , upsss trzy, na czele z autorką :)
OdpowiedzUsuńBuziaki :)
Myślę Bożenko, że jest nas o wiele więcej tylko mało która potrafi o tym pisać.
UsuńPozdrowionka!
Fajne wspomnienia, takie prawdziwe, życiowe, nie ustawiane, nic na siłę, tylko z głębi serca i pamięci dziecięcego umysłu. Myślę, że " ten typ tak ma " udziela się od zawsze i przy każdej okazji, nie problem zaśpiewać, wyrecytować, zatańczyć, choćby miało to się skończyć burzą śmiechu i huraganem oklasków niewiadomego pochodzenia. I bardzo dobrze ! Ktoś to powinien robić z własnego przekonania, a nie ciągnięty na siłę " Plose Pani, bo ja nie chce ". Z takiego materiału rodzi się otwarty wartościowy, pełen humoru i optymizmu człowiek, który wywalony drzwiami włazi oknem, nie po trupach, ale ambitnie dążący do celu. Jesteś fantastyczną babeczką i tak trzymać !!! Przytulam i cmokam :)
OdpowiedzUsuńWspomnienia z głębi serducha:)
OdpowiedzUsuńKochana rozbawiłaś mnie tym strojem i szeleczkami.
Masz dar lekkiego opisywania.
O to by moje zeszyty się zachowały nikt niestety nie zadbał- a co ja 7latka miałam zrobić:)- masz ogromne szczęście :*
{TBP}
Bardzo lekko piszesz, można Ci tego pozazdrościć, bo to chyba o to chodzi, żeby mieć o czym napisać. Jesteś obdarzona wieloma talentami, teraz zrobiłabyś furorę w jakimś Talent- show, ale najważniejsze, że te talenty kontynuujesz jako hobby.
OdpowiedzUsuńUściski i pozdrowienia przesyłam.:).
Małgoniu, z tym rysowanie wszędzie i wszystkim to jakbym o sobie czytała.
OdpowiedzUsuńPiękne są Twoje wspomnienia i cenne... dobrze, że dzielisz się nimi z nami.
Tulę mocno:)
Dobrze mieć takie fajne wspomnienia i w dodatku "dowody" własnych dokonań. Prawdę mówiąc też trzymam kilka szkolnych pamiątek, bo uważam że są bezcenne :-)
OdpowiedzUsuńKiedy napiszesz książkę?
Buziaki :-)
Piękna historia - Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGosiu jak miło poczytać o Twoim dzieciństwie.
OdpowiedzUsuńNie chcę się powtarzać za dziewczynami ,że masz lekkie pióro,bo to wiadomo nie od dziś .Ale czytając zdałam sobie sprawę,że ja byłam taka sama ,rysowałam bardzo dużo,szczególnie na meblach,śpiewałam do kabla od odkurzacza,tańczyłam w zespole ludowym i do tego brałam udział w zawodach sportowych z niezłymi wynikami .Powiem tak sport, śpiewanie i taniec pozostało mi do dziś,natomiast z rysunkami jakos się nie lubimy ,choć gdybym się postarała to może by coś tam wyszło-głównie bazgroły hahaha :)
Kochana bądź taka jak jesteś ,nie zmieniaj się ,pielęgnuj dalej swoje marzenia ,twórz co w duszy gra a będziesz szczęśliwa i najbogatsza na świecie.
Na koniec jak Beatka ,pytam ,kiedy wydajesz książkę ?
Będę pierwsza która ją kupi .A może znajdzie się w niej też wzmianka o takiej jednej waryjatce,albo i nawet 3 :)
Buziaczki Gosieńko i pozdrawiam Cię bardzo cieplutko
Utalentowana z Ciebie kobita,ale szczerze mówiąc,to nie bardzo mnie zaskoczyłaś,bo wciąż objawiasz się z jakimś talentem.Mnie bardzo podoba się stwierdzenie,że cieszysz się swoimi talentami i jesteś z nich dumna,bo przecież życie na tym polega cieszyć się i korzystać z tego co otrzymaliśmy.To naprawdę wielka radość,jak człowiek potrafi coś zrobić,coś stworzyć co cieszy oko i duszę.Jeżeli chodzi o ksiązkę to już staję w kolejce po nią,pozdrawiam serdecznie i pisz,pisz,pisz,,,,,
OdpowiedzUsuńGosiu, to są wspaniałe wspomnienia. Wspomnienia dzieciństwa, które mogło rozwijać się we własnym kierunku i kształtować samą siebie w dorosłe życie. Jak często brakuje dzieciom samodzielności w rozwijaniu pasji. Bardzo często są to niezrealizowane marzenia rodziców, z dziecięcym pragnieniem nie mające nic wspólnego. Miałaś to szczęście, że mogłaś się realizować :)
OdpowiedzUsuńPismo prześliczne, a syn ma je po Tobie. Z doświadczenia wiem, że nie zawsze można pismo wyćwiczyć, charakter weźmie górę. Mój syn ćwiczył kaligrafię, bo pismo miał fatalne. Teraz i tak skrobie jak kura pazurem, nic to nie dało :)
P.S>
ja śpiewałam w chórze i recytowałam w kole recytatorskim :) Z rysowania i malowania nic nie wyszło, talentu brak :)))))
P.S.2
UsuńMój maleńki strój krakowski do dziś wisi w szafie. Tylko korale już inne, te szklane dawno się potłukły :)))))))
Gosiu, zdolności pisarskie to ty masz. Zawsze ciekawie wszystko opisujesz. Ja niestety jestem z tych niewylewnych🙁 Miałaś wspaniałe dzieciństwo. Fajnie, ze możemy podziwiać twoje wszelskie zdolności 😃
OdpowiedzUsuńTak piękne są Twoje wspomnienia z dzieciństwa. Jeszcze do tego tak cudnie opisane. masz lekką rekę do pisania. Koniecznie napisz jakąś książkę. Będę jedna z pierwszych, która ja przeczyta. Pozdrawiam buziaczki
OdpowiedzUsuńA my ślicznie dziękujemy, że podzieliłaś się z nami wspomnieniami :) Jak zwykle muszę napisać, że uwielbiam Twoje teksty ! Czyta się je z ogromną przyjemnością. Ale w tym tekście akuratnie najbardziej spodobało mi się, że mimo iż nie jesteś z wykształcenia malarką, piosenkarką itp to nie zapomniałaś o swojej pasji ! Że nadal rysujesz, malujesz jak najdzie Cię wena. Że śpiewasz, jak tylko jakaś melodia wpadnie Ci w ucho. I tańczysz nawet w kuchni przy zwykłych szarych codziennych obowiązkach. Jesteś wspaniałą kobietą ! :)
OdpowiedzUsuńJa podziwiam lekkość pióra. Mam mnóstwo wspaniałych wspomnień, jednak nie umiem ich przelać w słowa. Zawsze byłam z tych co wolą rozwiązać zadanie niż napisać wypracowanie. Do tego doszły wszelkie prace ręczne i tak zostało do dziś. Podziwiam Cię Małgosiu i pozdrawiam serdecznie:))
OdpowiedzUsuńGosieńko po prostu fajne życie miałaś. Robiłaś co chciałaś i to, na co miałaś ochotę. Rozwijałaś swoje zainteresowania i marzenia. O to chodzi w dobrym wychowaniu, by pomóc dziciom odnależć siebie i nawet jeśli w dorosłym życiu robić będziemy zupełnie cos innego, to doświadczenia zostają z nami na zawsze. Tez mam gdzieś schowane zeszyty, pierwsze laurki i nawet dzienniczki ze szkolnych lat. To były czasy! Dzisiaj dzieciaki mogą nam pozazdrościć takich swobodnych wyborów. Mnie również rodzice pozwalali spełniac się w tym na co miałam ochotę, tylko były to troche inne dziedziny. Akrobatyka sportowa, jazda konna, judo, taniec towarzyski były dodatkiem do zajęc w szkole muzycznej. A jeszcze czas znalazł na bieganie po lesie z "bandą" czy rowerowe eskapady za miasto. Człowiek się nie nudził i głupich myśli nie miał prawda? Buziaczki Gosieńko i uściski dla Ciebie.
OdpowiedzUsuńMałgosiu, jakbym o sobie czytała :-) Nawet kusą spódniczkę maiłam chyba taką samą i jak dziś pamiętam swoje zmagania z opadającą szelką w trakcie recytowania jakiegoś tekstu na scenie ustawionej w plenerze. Tylko, że ja po różnych przygodach baletowo - chóralno - zespołowo - sportowych w końcu poszłam do liceum plastycznego, a potem na studia ekonomiczne żeby na wiele lat zapomnieć o malowaniu.
OdpowiedzUsuńach! te urocze plisowane spódniczki... na szeleczkach! ;-D
OdpowiedzUsuńfajne zdjęcia
a tak w ogóle to podziwiam, ze takie szkolne pamiątki nadal przechowujesz, i ze tyle lat przetrwały, fajnie tak teraz powspominać :-)