środa, 13 kwietnia 2016

Wyrok za starość

Myślę, że warto mieć świadomość tego, co tak naprawdę jest nam w życiu potrzebne, a co zbędne... Co nas cieszy, a co denerwuje i upokarza... I myślę, że warto dzielić się z innymi tym, co myślimy i czujemy... Nie oznacza to jednak, że każda moja publikacja na tym blogu - jest moim fochem. Należy traktować je z lekkim przymrużeniem oka... 



                                               Infantylizm ,,rodzinnych sędziów"






Święto Babci i Dziadka już dawno minęło, a więc mogę sobie do woli wysnuwać swoje refleksje... Bo mam taką nadzieję, że kiedyś też będę babcią. I może będę dostawała laurki od wnucząt, albo ,,laurki” od synowej czy zięcia;) No bo taka jest rzeczywistość. A wynika ona między innymi z moich obserwacji, jakie relacje zachodzą pomiędzy babciami czy dziadkami, synowymi i jej dziećmi, czyli wnuczętami, a nawet własnymi dziećmi...  No, to do rzeczy.




Dreszcze przeszywają mi całe ciało wzdłuż i wszerz, kiedy pomyślę, że kiedyś też będę pomarszczoną „ulęgałką”. Jedno sprawiedliwe, że przynajmniej nikogo to nie minie. I nie wiem, jaki wyrok za to dostanę? Już widzę wybałuszone ze złości ślepia synowych i podsuwane z litości lekkostrawne kleiki na wodzie, w które wcześniej zdążyły napluć. To raczej chyba z troski o cerę i talię osy;) Widzę też ich trząsce łapki, odbierające ostatni grosz za dozgonną opiekę. I widzę też te ich smutne miny w momencie, kiedy ten zgon za cholerę nie chce nadejść, pomimo ich codziennych starań i wieczornych modłów do któregoś ze świętych z obrazka?! A w zasadzie to do ściany, bo obrazki tych pobożnych życzeń jakoś nie chcą spełniać...

Tak szczerze mówiąc, to te moje czarne myśli wynikają z wnikliwej obserwacji obecnej rzeczywistości. I w tym przypadku raczej jestem optymistką, bo przecież niektórzy starzy ludzie otrzymują od swoich najbliższych mnóstwo prezentów. Bo kiedy brakuje im sił – to często właśnie najbliżsi pomagają im dostać się na „szczyt”, czyli ten najniższy, gdzie kwiatki wącha się ,,od spodu”... I nie ważne czy przed ,,ową wyprawą” pracowali jeszcze za trzech, czy byli na tyle niedołężni, że trzeba było ich na ten ,,szczyt” popychać niemalże na siłę, nadeptując na przykład na wężyk doprowadzający tlen do nosa...

W ostateczności są jeszcze pensjonaty czy domy spokojnej starości. Tam najbliżsi potrafią okazać najwięcej miłości i serca. Odwiedzają aż dwa razy w roku, najczęściej omijając rodzinne święta, bo a nóż trzeba byłoby zabrać do domu niedołęgę? A podczas odwiedzin mówią tak cicho, żeby ,,niedołęga” niczego nie usłyszała, bo szkoda kasy na zakup aparatu słuchowego. Nie wspomnę już o skosztowaniu przyniesionego przez nich owocu, bo akurat sąsiadka z pokoju obok pożyczyła sztucznej szczęki i nie zdążyła oddać na czas odwiedzin... A więc, pozostaje ślinotok po kolana...

No i tak szczerze mówiąc takie pensjonaty nie rozwiązują do końca problemów ludzi starych, bo męczy ich tam chyba najbardziej ten brak kontaktu z najbliższymi...  Ale najważniejsze, że mają tam przynajmniej zapewnioną godną starość. Bez wyroku za nią, co w dzisiejszych czasach wcale nie jest marginesem. Bez walenia piąchą w stół przez „rodzinnych sędziów” w celu uzasadnienia swoich racji. Bez traktowania przez nich, jak zbędny i bezużyteczny przedmiot. Bez plucia w zupki i kopania pod łóżko stojących w nieładzie kapci. Tam przynajmniej biegają koło staruszków na paluszkach, zabawiają różnorodną terapią zajęciową i troskliwie pielęgnują, bo każda „emeryturka” – to zastrzyk zasilający opiekuńczą placówkę.

Ale to też oczywiście do czasu, dopóki człowiek jest samodzielny i nie dostanie obustronnego zapalenia płuc. No, bo wówczas poci się obficie, trzeba zmieniać koszule czy pidżamy, kąpać w zimnej wodzie, a przy tym godzinami wietrzyć  pokój, bo zapach nie do wytrzymania...  I najsmutniejsze jest to, że najczęściej właśnie z tego powodu kończy się troskliwa opieka w Domach Pomocy Społecznej, czy też Domach Spokojnej Starości... Z tego też powodu całkowicie kończy się żywot ,,niedołęgi”.... Ale zawsze, nawet krótki pobyt w tych placówkach jest chyba lepszy, aniżeli infantylizm „rodzinnych sędziów”.

I tak zastanawiam się, gdyby kiedykolwiek przyszło mi wybierać między jednym, a drugim, to naprawdę trudno byłoby mi się zdecydować... Nie chciałabym doczekać ani wyroku za starość w postaci pośpiesznego ,,wlewania” do ust miksowanej zupki, kopania kapci pod łóżko, czułych słówek typu ,,zdychaj szybko”, ani też chyba lepić bałwanków z plasteliny w domu spokojnej starości. Zdecydowanie wolałabym wcześniej i to samodzielnie, bez niczyjej pomocy dostać się na ten najniżej położony „szczyt”...

13 komentarzy:

  1. Gosia wkurzyłaś mnie tym felietonem i tyle !! Wiadomo nie od dziś , że akurat starość się Panu Bogu nie udała, ale wiadomo tez że czeka ona każdego na tym padole. I takie uogólniania jak piszesz otwiera mi nóż we kieszeni. Bo to jest nieprawda że tak się traktuje wszystkich starszych ludzi. To wszystko zależeć w jakiej rodzinie żyją, i jak wychowali swoje dzieci I tu należy szukać przyczyny takiego stanu rzeczy. Jak wychowasz i co dajesz swoim dzieciom tak Ci zostanie zwrócone na stare lata. I nie można wszystkich traktować jedna miarą. Oczywiście zdarzają się przypadki opisane powyżej Ale wielu starszych ludzi jest otoczona do końca swoich dni opieką i miłością najbliższych . I ja zdecydowanie wokół siebie mam takie właśnie przykłady . KROPKA
    Buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciężki temat do rozmyśleń...och...dużo dużo masz racji...Puki co nie martwmy się na zapas kto wie może nas już nie być jutro...:(

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, jak to będzie, kiedy będę już blisko tego szczytu. Nie chcę, żeby to było tak, jak opisałaś. Myślę, że teraz pracujemy na to, jak będziemy traktowani na starość.. Chociaż kto to wie...?

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, popieram Anię. Ja osobiście takich zachowań nie znam, gdzies tam słyszałam, ale to chyba margines. Nie wyobrażam sobie takiego podejścia do najbliższych. Mój tato zmarł ponad już dwa lata temu. Po ciężkiej chorobie. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że za mało do rodziców wtedy przychodziłam. A wiesz dlaczego, bo moje dziewczynki miały niespełna 4 latka a druga 8 miesięcy. Widziałam, jak żywotne, choć bardzo przez niego kochane wnuczki po prostu mu przeszkadzały. Chory człowiek potrzebuje spokoju, a ja nie miałam ich z kim zostawić -dzwoniłam, co dzień, dwa... Tylko tyle mogłam... I wiesz... Modliłam się o szybką jego śmierć, nie ze złości, nie żeby w końcu pozbyć się problemu... Nie... Tylko nie mogłam patrzeć jak ten ukochany, zawsze twardy, nigdy nie narzekający człowiek niknie w oczach i się męczy... Tak, siedziałam w kościele, wyłam i błagałam Boga, żeby tatę szybko z tego świata zabrał, skoro i tak postanowił nam go odebrać... I prosiłam z jeszcze jednego powodu... wiesz, moja mama choruje na serce od lat...przeszła dwie operacje... Wyobrażasz sobie co ona przeżywała... Ja się o nią bałam, że nie wytrzyma fizycznie i psychicznie... I przeszła ciężko... Dobre pół roku choroba za chorobą, nerwica... Dziwisz się, że prosiłam...
    Ostatnie Boże Narodzenie i Nowy Rok moja mama przywitała w łóżku, w sumie wszystko zakończyło się szpitalem. Efekt taki, że dom zaniedbałam, ale leciałam te kilka razy w tygodniu na zmiane z bratem do mamy. Żeby jej obiad zrobić, jeść podać, nie kleik na wodzie, a porządne, żeby sił nabrała. W szputalu byłam praktycznie codziennie, jak tylko mąż wracał do domu, ubierałam się i leciałam choćby na chwilke, bo to moja MAMA i mnie potrzebowała. I nie piszę tego, żeby się pochwalić jaka to super córa jestem, bo dla mnie takie zachowanie jest zupełnie naturalne i to chciałam Ci przekazać. Dla sporej liczby ludzi, to zupeęnie natutalne.
    I przykład obecny. Mojego męża babcia. Choruje nie wiem już ile miesięcy. W zasadzie, to lada dzień możemy mieć telefon od teściowej. Tak, teściowa już dobry miesiąc mieszka u babci i się nią zajmuje... Pomimo, że sama kilkadziesiąt kilometrów od swojego domu... Nie zostawiła matki, bo przecież to normalne, że chorującym rodzicem zajmują się dzieci. Dla mnie to naturalne, dla moich najbliższych też... Powiesz rodzice... Moja mama, za granicą sama, bez znajomości języka opiekowała się jej teściami, tak, teściami... Bo to zupełnie naturalne, najpierw oni nami, a na starość my nimi. I wiesz, wpajam moim dzieciom, że do starszych należy odnosić się z szacunkiem, bo po prostu im się należy... I mam nadzieję taki szacunek będą też mieć do mnie kiedy będę stara i niedołężna.
    Proszę, więc nie uogólniaj, świat nie jest aż tak zły. A mi poprostu po przeczytaniu zrobiło się zwyczajnie przykro. Chyba, że uogólnienie i wyolbrzymienie zamierzone, żeby zwrócić uwagę, to poprostu nie zrozumiałam.
    Amen

    OdpowiedzUsuń
  5. Gosia na pewno uogólnia...
    ale nie da się nie zauważyć, że tego typu zachowania robią się coraz częstsze...
    Starzy ludzie nie tyle przeszkadzają...co zabiegane i zapracowane dzieci, częsta na 2 etatach są niewydolne opiekuńczo, a tu trzeba poświęcić tyle czasu co małemu dziecku...
    I często to nie jest wybór tych dzieci, tylko smutna konieczność, że finalnie starzy rodzice lądują w domach opieki.

    Na drugim biegunie są ci którzy zajmą się rodzicami zawsze i w każdych okolicznościach. I takich chwalebnych przypadków jest najwięcej.

    Pośrodku zas są ci którzy maja na starych "wyrąbane" jak to nazywa dzisiejsza młodzież. Dlaczego? To juz pole dla całej masy psy- i socjo- logów tudzież innych badaczy skomplikowanej ludzkiej natury.

    OdpowiedzUsuń
  6. Małgosiu, mnie ten artykuł nie zdenerwował tak jak Anię, ale mam jednak coś do powiedzenia w tej kwestii. Jest tutaj bardzo dużo racji i to bez wyolbrzymiania. Niestety z własnych obserwacji mam zdanie na ten temat. Starość niedołężna, powolna, wymagająca opieki bardzo często jest postrzegana jak zło konieczne dla rodziny. Domy Opieki, ZOL-e i tym podobne instytucje to nic innego, jak dom dziecka dla dorosłych. Bardzo często też zdarza się tak, że rodziny utrzymują swoich staruszków przy życiu tylko dlatego, bo emerytura jest jednym ze źródeł dochodów. A troskliwa opieka graniczy cienką linia z uporczywą terapią i męczeniem człowieka.
    Ale jest jedno ALE.
    Nie we wszystkich DO i ZOLach jest beznadziejnie. Ale we wszystkich personel spotyka się z wymaganiami, jakich we własnym domu nie chciał lub nie potrafił spełnić.
    Jest też mnóstwo rodzin, które swoimi seniorami się zajmują okazując im godność i szacunek. Pozwalając dożyć do końca w atmosferze miłości i w poczuciu spełnionego obowiązku.
    Mam inną teorię niż Ania, dotyczącą opieki nad swoimi seniorami. To jak się opiekujemy naszymi dziećmi, nauczy ich opieki nad ich dziećmi. To jaki dajemy naszym dzieciom przykład opieki nad naszymi rodzicami, tak nasze dzieci będą miały wzorzec opieki nad nami... Pod warunkiem, że nie wyjadą w świat...niestety.

    Chciałabym, żebyśmy pamiętali o jednym. Starość jest powolna, niedołężna, często złośliwa. Starości trzeba się uczyć i do niej przygotować za młodu. Jest karykaturą młodości. Wszystkie nasze cechy negatywne na starość zostaną wyolbrzymione. Dlatego uczmy się walczyć z naszymi cechami negatywnymi, a na pewno pomoże nam to wejść w naszą starość z uśmiechem i miłością naszych bliskich.

    Pozdrawiam Cię Małgoś i w sumie, dziękuję za ten artykuł. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Poruszyłaś mnie bardzo. Mam nadzieję, że miłość i pomoc, której teraz nasze dzieci doświadczają z naszej strony, kiedyś zaowocuje troską o nas. Jesteśmy w Warszawie, kiedy tylko nas potrzebują, staramy się nie narzucać, bardzo kochamy naszą wnusię, nawet w tej chwili mąż od ponad tygodnia nią się zajmuje.
    Chcemy być zapamiętani jako sprawni, weseli ludzie i chyba wolałabym porządny Dom Opieki, taką zresztą mam umowę z dziećmi. Na starość nie chcę być ciężarem dla nikogo.
    Sami od wielu lat wspólnie z braćmi męża opiekujemy się Teściem, na szczęście jego stan jest zadowalający(90 lat)
    Pozdrawiam Małgosiu.:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Gosia, wsadziłaś kij w mrowisko. Temat jest bardzo trudny, owszem takie historie zdarzają się może i zbyt często, ale nie jest to norma. W jednym mogę się zgodzić, wolałabym umrzeć natychmiast niż być dla kogoś ciężarem. Boję się choroby, nie śmierci. Ale to mówię teraz jako zdrowa osoba, a być może w chorobie i zniedołężnieniu jedyne czego bym pragnęła to właśnie żyć, choćby w jakimś domu opieki...nie wiem..
    Mogłabym dużo opowiadać o swoich przypadkach, o tym jak w trudnych dla mnie chwilach byłam sama z małym dzieckiem. O tym jak tata, gdy miał wylew to jeszcze tego samego dnia wsadziłam dziecko do samochodu i przejechałam 150 km by być z nim i mamą. Gdy mama wylądowała w szpitalu, gdy babcia umarła...
    Czasem mam żal, że byłam zawsze niemal natychmiast, a sama nieraz słyszałam "nie będziemy się wtrącać", "to twój problem, masz co chciałaś", a wystarczyło mi tylko gdyby ktoś powiedział "w razie czego ci pomożemy", chciałam i chcę czuć wsparcie... Nie będę rozwijać tematu, ale moja teściowa mogłaby nie istnieć dla mnie, jednak boli mnie, że właściwie wcale nie interesuje się wnukiem. Obce osoby są mi bliższe. W razie czego dlaczego miałabym jej pomóc? Bo tak wypada? Ale jak siebie znam, to pewnie pomogę... Ładnie Ewa napisała "uczmy się walczyć z naszymi cechami negatywnymi" - oby wszyscy mieli tylko chęć.
    Prawdą też jest, że masz absolutne prawo wysnuwać swoje własne refleksje - Twój blog, Twój felieton i, jak piszesz, Twoje obserwacje. Jednak odebrałam to jako zbyt ogólne podejście do tematu, z wydźwiękiem głównie negatywnym. A przecież w życiu bywa różnie.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj Gosieńko, Gosieńko. Starośc jaka jest, kazdy wie. Nie jest lekko ani wesoło. Zawsze opieprzam moją mamę, ze kiedy taty nie ma kilka dni, ona zamiast poprosic brata lub bratową, tłucze się sama autobusem do lekarza i ledwo nogi włócząc za sobą pełznie od przystanku niemal 500 metrów do przychodni. Zawsze słyszę tłumaczenie, ze dzieci mają pracę, ze nie chce nikomu zawracac głowy, ze to, ze tamto.... A ja się zawsze pytam do jasnej cholery, czy kiedy dzieci, my, mieliśmy problem ona odsyłała nas z kwitkiem? Nie. Więc chyba czas na rewanz za wszystkie lata opieki i troski. I tak właśnie jest w wielu przypadkach. Człowiek nie poprosi, a jak go pytają czy potrzebuje pomocy, oferują ją, zawsze się dziadki upierają, ze dają radę. Kiedy moja śp babcia zachorowała, zamieszkała z nami, ale po niedługim czasie wróciła do siebie i kazdy z nas (rodzeńtwo mamy, małzonkowie i dzieci) miał dyzur u babuni. Do samego końca. Nowotwór zołądka, więc wszystko mieliśmy w pakiecie. Sprzątania cała masa, ale daliśmy radę. Nikt nawet nie pomyślał o oddaniu babci do DPS, choc ja byłam tam opiekunką a bratowa przełozoną pielęgniarek. Nie wyobrzam sobie nieczułości, ignorancji czy złego zachowania w stosunku do rodziny w sędziwym wieku czy cięzkiej chorobie.
    Pracując w Domu Pomocy Społecznej na oddziale osób przewlekle somatycznie chorych napatrzyłam się na rózne zachowania rodziny pensjonariuszy. Serce bolalo,ale tłumaczenie spełzało na niczym. 80 % (40)osób to ludzie lezący, Pampersy, miksowane jedzenie... Smutny widok. Na nockach byłam sama. Cięzko obskoczyc, ale nigdy nie zdarzyło się, zeby kogoś pozostawic w jednej pozycji do rana. Zawsze ktoś z innego oddzialu przyszedł pomóc, bo zmiana pozycji u bezwładnej osoby to wysiłek spory. Kazdy był zadbany. Kiedy zdarzył się zgon, smutek trwał wiele dni, jak po stracie bliskiej osoby. Nikogo nie traktowalismy przedmiotowo. Nie uwazam absolutnie, zeby w naszym DPS było komuś zle. Godzinami rozmawiało się o zalu spowodowanym brakiem kontaktu z rodziną, to boli najbardziej, wiadomo. Ale starałyśmy się, aby kazdy miał godną starośc, aby kazdy czuł się jak w rodzinie. Poniekąd się to udawało. Wierz mi kochana, nie kazdy dom starości jest be. Nie mozna wszystkiego wrzucic do jednego wora. Są miejsca na ziemi i ludzie, którzy szanują kazdą istotę bez względu na wiek, stopień niesprawności i ilości pracy, jaką trzeba włozyc w opiekę. Jestem przekonana, ze to, w jaki sposób my traktujemy nie tylko bliskich, ale kazdego spotkanego na drodze człowieka, wróci do nas. Tego się trzymam. Równowaga w przyrodzie była, jest i będzie. Buziaki. Ufff... Chciałam się jeszcze rozpisac, ale to juz bedzie za duzo na raz :)

    OdpowiedzUsuń
  10. To wazny temat. Rzeczywistość nie jest tylko taka jak opisałaś. Pięknie opisały przeciwne przykłady dziewczyny w komentarzach. Świat nie jest tylko czarny i biały, są jeszcze najróżniejsze odcienie szarości.
    Ja też uważam jak Ewa, że wychowujemy nasze dzieci przykładem i to jak my traktujemy starszych tego uczymy nasze dzieci i jest szansa, ze i one tak nas będą traktować.
    W moim otoczeniu znam znacznie więcej bardzo dobrego i oddanego traktowania swoich starych i niedołężnych rodziców i również teściów.
    I jeszcze jedno, nad czym ostatnio pracuję. To jak my patrzymy na świat, taki ten świat jest! jak widzimy tylko zło, to świat zrobi wszystko, żebyśmy potwierdzili nasze myśli i w przeciwną stronę to działa tak samo.
    Pozdrawiam cię serdecznie i życzę ci samych życzliwych ludzi wokół ciebie:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Widzę Gosiu, że wsadziłaś kij w mrowisko. Bardzo dobrze, bo temat jest poważny i masz wiele racji. Coraz częsciej słychać o bezduszności wzgledem staruszków, o traktowaniu ich jako zło konieczne, o podłym traktowaniu ich i utrzymywaniu przy życiu w zamian za emerytury, mieszkania i inne materiane dobra. Często upodlenie graniczy z przestępstwem. Nawet jesli są to marginalne sytuacje, my wszyscy powinniśmy odpowiednio reagowac nie bijąc się, że ktoś powie, ze to nie nasza sprawa. W moim najblizszym sąsiedztwie mam dwa skrajne przypadki. Jeden nad wyraz pozytywny, gdzie cała rodzina, dzieci, wnuki i prawnuki zajmuja sie babcią w sposób bardzo czuły i drugi, kiedy starsza pani zostaje sama, a córeczki i wnuki przychodza tylko w dzień wypłaty emerytury. Co tu dużo gadać, szacunku do starości musimy uczyć dzieci już od najmłodszych lat. Gdzie czasy gdzie na kupie mieszkały cztery pokolenia i dziadkowie byli traktowani z powagą i szacunkiem. Osobiście uważam, że dzisiejszy bardzo zmaterializowany świat, gonitwa za dobrami materialnymi sprawia, ze zapominamy o sobie nawzajem, zapominamy o tym co najwazniejsze i najfajniejsze w życiu. To bliskość, poczucie wspólnoty rodzinnej i miłość jaką możemy dać najbliższym. Na to w dzisiejszym świecie poświęcamy stanowczo za mało czasu. Na szczęście zdecydowana większość z nas jeszcze potrafi oddac swój czas staruszkom i to nie tylko wtedy kiedy tego potrzebują. Sama wolałabym życ długo, bardzo długo, bo życie jest mimo wszystko wspaniałe i juz dziś wiem,jestem pewna, że nie wyladuję w żadnym ośrodku, Domu Pogodnej Starości itp. Można dużo pisac, temat rzeka, ale jedno jest najważniejsze. Kochajmy naszych staruszków tak samo jak oni kochali nas przez całe swoje życie. Buziaczki Gosieńko i uściski.

    OdpowiedzUsuń
  12. Oj ciężki temat poruszyłas, i jest w tym trochę prawdy, ale myślę ze trochę sami pracujemy na to co nas czeka...

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja wiem,że nic nie wiem.Nie mogę oddać głowy za to,że na starość będę leżeć w jednym z pokoi moich dzieci a nie na łóżku w jakimś ,,pensjonacie''
    Życie nauczyło mnie jednego,że nigdy nie wiesz co będzie,jak się zachowasz,co zrobisz.Możemy dawać naszym dzieciom przykłady i odpowiednio ich edukować ,ale życie bywa przewrotne i różnie się może zdarzyć.Jeśli mam być szczera,nie chciałabym aby moje dzieci podcierały mi tyłek,chciałabym jedynie czuć,że jestem dla nich ważna.Jeśli mieliby mi pluć do kleiku bo są mną zmęczeni,to lepiej,żeby wpadali w odwiedziny do domu starców i ewentualnie zabrali na święta.

    OdpowiedzUsuń

Jestem niezmiernie wdzięczna za każdy komentarz pozostawiony pod moim postem i zawsze składam rewizytę wszystkim obserwatorom, Wasze komentarze są dla mnie bardzo budujące,bo dzięki nim mój blog ma szanse na dalszy rozwój. Dziękuję...